Saint Kotar – recenzja

Recenzja 1 listopada 2021 7 minut
Saint Kotar, debiutancka produkcja studia Red Martyr, nie mogła mieć premiery w innym okresie niż końcówka października. Swoim klimatem grozy oraz obrazem wychodzącej zewsząd śmierci idealnie dopasowała się do święta Halloween. Był to więc dobry powód do zrezygnowania z balu maskowego i pozostania przed ekranem komputera.
Saint Kotar Mroczne miasteczko spowite mgłą buduje nastrój grozy

Widać, że twórcy nieprzypadkowo celowali w datę 28 października, gdyż jest to także dzień rozpoczęcia fabuły tego klasycznego point and clicka z grafiką 2,5D przypominającego nam czasy sprzed półtorej dekady. Historia rozpoczyna się dosyć tuzinkowo i niewinnie – ot mamy dwóch mężczyzn, którzy przybyli do nieznanego Saint Kotar. Umiejscowionego gdzieś na chorwackich pustkowiach miasteczka, ściśle związanego z historyczną postacią Ivana Kotara. Nasi bohaterowie – duchowny Benedek oraz jego szwagier Nikolay – szybko przekonują się jednak, że miejsce te opanowane jest przez wyznawców odwiecznego kultu, a mieszkańcy mocno przesiąknięci złem i strachem.

Jestem pełen uznania dla producentów, którzy pokusili się o stworzenie całkowicie nowej mitologii na potrzeby opowiadanej historii. Być może dociekliwa osoba znalazłaby parę nieścisłości lub wykluczających się faktów, jednak terminologia, tło historyczne oraz splot wydarzeń potrafi wzbudzić szacunek dla scenarzysty. Jeżeli znacznie bliżej wam do opowiadań Agathy Christie i Raymonda Chandlera aniżeli H.P. Lovecrafta czy E.A. Poe to być może poczujecie się nieco zagubieni w kolejności wydarzeń. Tym bardziej, że liczba postaci występujących w opowieściach z biegiem gry jest coraz dłuższa, a niektóre zjawiska przybierają różne nazewnictwo. Dlatego warto podchodzić do przygodówki w większym skupieniu. 

Motywem przewodnim Saint Kotar jest religia. Benedek jest mnichem, który każdą swoją decyzję stara się podejmować w zgodzie z zasadami wiary. Bogobojny protagonista, nie pozwalający odebrać sobie Biblii nawet za cenę życia, z początku jest całkowicie wycofany i przerażony sytuacją w jakiej się znalazł. Jego odnoszenie się do religii jest na tyle częste, że po pewnym czasie może wprawić w irytację. Zdumiewa także jego łatwowierność. Jest w stanie wyrzec się własnego rodzeństwa na podstawie kilku zarzutów niepopartych rzeczywistymi dowodami. Z drugiej strony mamy postać Nikolaya – zdeterminowanego i nie zwracającego uwagi na niebezpieczeństwa mężczyznę pragnącego odnaleźć zaginioną żonę. 

Saint Kotar recenzja
Domek dla gości, w którym zatrzymali się bohaterowie przygody

Z biegiem rozgrywki role się jednak nieco zmieniają. Benedek nabiera pewności siebie, zaczyna pchać fabułę do przodu i staje przed wyborami, które są sprzeczne z wartościami duchowymi. Kilka razy dochodzi do rozdarcia pomiędzy religią a głosem sumienia. Nikolay staje się zaś zdesperowany i chaotyczny. Coraz bardziej zaczyna przypominać mieszkańców Saint Kotar. A na swojej drodze spotkamy totalnych freaków… jeżeli dobrze sobie przypominam, to w całej grze napotkamy raptem jedną “całkiem zwyczajnie” zachowującą się postać. Niektóre z nich poznamy nieco bardziej dokładniej, co jest dodatkowym atutem. Po raz kolejny pochwalę twórców za umiejętny sposób wplatania historii poszczególnych postaci w ogólny zarys fabularny i jaki ona miała skutek w wykreowanej mitologii. Wpływało ono na zwiększenie zainteresowania, które było szybko burzone jakością dubbingu.

Część fabularną mamy już za sobą. Należy więc przejść teraz do części technicznej i audiowizualnej. Tutaj wrażenia są jednak średnie. Miło, że producenci dotrzymali słowa wydając grę nieco ponad rok po zakończonej zbiórce na Kickstarterze. Bardzo cieszy mnie także fakt opublikowania polskiej wersji kinowej, który taki oczywisty z początku nie był. Podczas rozgrywki natknąłem się na kilka błędów technicznych objawiających się niewłaściwym ustawieniem postaci podczas konwersacji czy zniknięciem części animacji. Bardziej irytujące było kilkusekundowe opóźnienie w pojawieniu się okna dialogowego po zakończeniu wypowiedzi postaci oraz uniemożliwienie wejścia w inwentarz w celu wyjęcia przedmiotu – w takim przypadku konieczne było ponowne wczytanie gry. Nie należy się jednak zniechęcać – wystarczy pamiętać, aby zapisać aktualne postępy na nowym slocie.

Saint Kotar recenzja
W czasie przygody odwiedzimy miejsca, do których osobiście nie chcielbyśmy trafić

Polskie tłumaczenie zawiera bardzo dużo literówek i błędów stylistycznych. Czasami do kobiety zwracamy się mianem mężczyzny, czasami wypowiadane są kwestie zbędne i można odczuć zaskoczenie ich pojawieniem się, a w nielicznych przypadkach brakuje tłumaczenia. W dzisiejszych czasach należy cieszyć się jednak obecnością polskiej lokalizacji. Bardziej mieszane odczucia budzi angielski dubbing. Niektóre głosy są nader sztywne, czasami dochodzi do nienaturalnej zmiany tonu w wypowiedziach, ale najgorzej wypadają dźwięki okrzyków, paniki, śmiechu, płaczu oraz innych emocji. Są sztuczne i często potrafią wybić z klimatu. Na temat warstwy muzycznej nie ma co się rozpisywać – nie zapada w pamięć. Leniwie rozbrzmiewa w tle, czasami przyspieszając i zwiększając ton w chwilach krytycznych.

Oprawa graficzna Saint Kotar zmieniała się z biegiem lat. Na pierwszych szkicach oraz wczesnym demo lokacje zachęcały nieraz pięknymi kolorami i szczegółowością. Gra oczarowała mnie swoim wyglądem – przechodziliśmy przez spowite mgłą lokacje z przytłumionymi barwami oraz postaciami (wtedy jeszcze) 2D. Tytuł przypomniał mi najpiękniejsze produkcje z lat ‘90. W ubiegłym roku wydano demo Saint Kotar: The Yellow Mask*, które również cieszyło oczy kolorami. Jednak twórcy zmienili nieco formułę i niemal cała fabuła finalnej wersji rozgrywa się w nocy. Z początku myślałem, że to zabieg mający wzbudzić większe poczucie grozy i zastraszenia. Coraz bliżej jestem jednak przekonania, że zmierzch miał ukryć część niedoskonałości lokacji. Niektóre z nich są zwyczajnie brzydkie i w niskiej rozdzielczości. Te natomiast, które widzieliśmy od chwili ogłoszenia prac nad grą – jak np. pensjonat, rynek miasta czy chatka nad jeziorem robią bardzo dobre wrażenie.

Saint Kotar recenzja
Niewyjaśnione morderstwa i zniknięcia to chleb powszedni w Saint Kotar

W finalnej wersji naniesiono trochę zmian w formie trójwymiarowych postaci, które ostatecznie nabrały kanciastości. Rozumiem, że ręczne rysowane animacje wymagają większego nakładu czasu i pieniędzy, których debiutujące studio zwyczajnie nie posiadało. Cięcia budżetu można było dostrzec także poprzez motyw zaciemniania obrazu przy wykonywaniu niektórych czynności lub jakości przerywników filmowych.

W całej historii czuć wyraźną inspirację innymi dziełami. Na rynku widzimy popielisko po ogromnej kukle, co od razu przywołuje na myśl Gabriel Knight: Sins of the Fathers. Dziwne symbole wiszące na gałęziach w lesie, opuszczone chatki to oczywiste odniesienie do filmu Blair Witch. Z biegiem rozgrywki nasuną nam się na myśl także skojarzenia z Władcą Pierścieni… oraz serią Silent Hill. Wszak odwiedzamy odległe oraz spowite mgłą miasteczko, których mieszkańcy wyznają kult religii siejącej spustoszenie i śmierć.

Saint Kotar nie jest grą wymagającą. Większość czasu spędzimy rozmowach lub przemierzaniu z punktu do punktu. W pewnym momencie dostaniemy także mapę, która posłuży nam jedynie do zorientowania się co gdzie jest umieszczone. Możemy zapomnieć o wygodnym teleportowaniu się do interesującego nas celu. Producenci oszczędzili nam jednak zbytniego ścierania butów i w niektórych sytuacjach postać przenosi się w odległy zakątek poprzez wybranie odpowiedniej opcji. Szare komórki wysilimy na poznaniu historii, a nie rozwiązywaniu zagadek. Jeżeli potrzebujemy przedmiotu do wykonania jakiejś czynności to najprawdopodobniej znajdziemy go tuż obok. Poza jednym przypadkiem nie doświadczymy także łamigłówek, a całą historię zamkniemy w nie dłużej niż 10 godzin.

Saint Kotar recenzja
Twórcy utrzymali mroczny i nastrojowy klimat w większości lokacji

Czy warto zatem sięgnąć po Saint Kotar? Jak najbardziej! Pod warunkiem, że lubicie pełne przemocy horrory wypełnione dużą ilością krwi oraz czasami męczącym wątkiem religijnym. To przede wszystkim solidna, staroszkolna przygodówka point and click, która powinna sprawić trochę frajdy w kilka jesiennych wieczorów. 

Autor: Przemo

* Demo Saint Kotar: The Yellow Mask  nie jest częścią finalnej wersji gry i można je potraktować jako dobry wstęp przed rozpoczęciem właściwej przygody. Zostało jednak usunięte z kanałów dystrybucji na oficjalną prośbę wydawców.

Plusy

  • Fabuła
  • Kreacja świata i bohaterów
  • Angielski dubbing i polskie tłumaczenie
  • Im dalej tym ciekawiej

Minusy

  • Grafika większości lokacji
  • Okrzyki i wyrażanie emocji
  • Natarczywa religijność
  • Drobne problemy techniczne

Ocena

7

Autor: Przemo
Miłośnik przygododówek od najmłodszych lat. Stawiał pierwsze kroki z grami na konsoli Pegasus. Ulubiony styl graficzny to 2,5D, najlepiej utrzymany w mrocznej, pełnej grozy scenerii. Zwolennik kryminałów, kosmosu oraz prac w drewnie.