Nelly Cootalot: The Fowl Fleet – recenzja

Recenzja 22 marca 2016 4 minut
Przez większość czasu zapominam jak dobry może być scenariusz gry. Co kilka lat przypomina mi o tym Bioware oraz bardzo okazjonalnie przygodówka – tym razem Nelly Cootalot.

Otoczka wokół tej gry jest tak absurdalna, że aż głupio by było żeby nie wyszło z tego coś dobrego. Zaczynając od twórcy z włosami rudej syrenki i zacięciem komika. Widzieliście te filmiki promocyjne? Aż chciało się je oglądać. The Fowl Fleet powstało dzięki funduszom z brytyjskiego Kickstartera, jako sequel darmowej produkcji z AGSa, którą autor Alasdair Beckett-King pierwotnie stworzył dla swojej dziewczyny.

Ci biedni tłumacze

Nelly już na początku zaskakuje humorem wyższego sortu. Jest to mieszanina gry słów, nawiązań do współczesnej kultury i pełnej szklanki sarkazmu. Żartobliwość produkcji sprawia, że powolne tempo przygodówki nie jest tak zauważalne. Tym bardziej, że główna bohaterka ma bardzo ciętą ripostę. Aż współczuję wszystkim tłumaczom, którzy porwą się na lokalizację. Niestety Nelly nie jest jeszcze dostępna po polsku.

Przemierzając liczne portowe miasteczka (dokładnie trzy), gracz prowadzony jest systemem zadaniowym, dzięki czemu nigdy nie poczułam się jak dziecko we mgle. Nawet w chwili, gdy nie wiedziałam co dalej zrobić, jasny cel dawał mi pewne zaczepienie i pozwalał na szybsze wykombinowanie kolejnych poczynań. Gra nie wadzi w eksploracji – największa z odwiedzanych wysp posiada mapę, działa również szybkie przejście dwuklikiem.

Co jakiś czas można trafić na łamigłówkę. Natomiast twórcy wyraźnie wyszli od kilku dobrych pomysłów i postanowili je powielić. Nie są to te same zadania, ale wyraźnie jedna konstrukcja. Chociaż nie powiedziałabym, że czyni to grę powtarzalną. Bardziej stwarza Nelly charakterystyczny ton rozgrywki. Jedną z ciekawszych mechanik jest rozwikłanie danych za pomocą dodatkowego zapisu. To może brzmieć bardzo skomplikowanie, ale nie chcę spoilerować. W każdym razie jest to wyszukiwanie szczegółów z danego tekstu.

Muffin z podtekstem

Tam gdzie Cootalot świeci najjaśniej to dubbing. Wielu developerów zaniedbuje reżyserię przy nagraniach dialogów i potem powstają takie Michonny z monotonem. Bohaterka – piratka szczególnie się wybija, tak jak i powinna. Nie wiem czy to przez świeżość twórców, czy ich niezależność, ale nie boją się sporadycznie pozwolić postaciom mówić z prędkością światła, co wprowadza niesamowitą naturalność. Tak samo jak ich marketing, sama gra też potrafi być mało zachowawcza. Jest jak bajki, które oglądane piętnaście lat później mają zupełnie inny oddźwięk.

Podczas rozgrywki można trafić na plejadę wyrazistych postaci. Często do nich wracałam w chwilach zwątpienia i za każdym razem dziwiłam się, że tak obrazowe persony mają przeważnie tak małą rolę do odegrania. Najciekawsze jest łączenie mocno karykaturalnych figur z tymi bardziej realistycznymi. Zwykły sprzedawca pamiątek rozbawił mnie niemal do łez.

Produkcja ma swój specyficzny styl, który można określić tylko jako kawaii. Nelly nawet ubiera się jak mała lolita. Nie mam zielonego pojęcia jak wychodzi jej to piratowanie w tak długiej spódnicy, ale daje dziewczyna radę, mimo że wygląda jak korsarz w fabryce muffinów.

Zadziorna dziewucha

The Fowl Fleet pokazuje, że są pomysły i są pomysły. Gra jest świetnie napisana i zagrana. Rozgrywka zajęła mi luźne 5 godzin, podczas których przemierzyłam uroczą wersję Piratów z Karaibów. Twórcy w ciekawy sposób zaimplementowali system pomocy, który przypomina o tym, co należy zrobić, w postaci ptaka o idealnym imieniu do roli – Sebastian. Zdecydowanie jest bardziej pomocny niż Kruk z TLJ. Ptak na zacięcie jest jednym z licznych dowodów na to, że najlepszy humor mają właśnie Brytole. Lekkostrawna pozycja spełniająca swoje obietnice.

Plusy

  • humor
  • bardzo dobry scenariusz
  • dubbing

Minusy

  • lekka powtarzalność
  • krótka

Ocena

8

Autor: Kami