Inner Voices – recenzja

Recenzja 9 czerwca 2017 5 minut
Kiedyś lubiłem się bać. Każdy dobry horror przyjmowałem z otwartymi rękami i często podkradałem tego typu gry z redakcyjnej półki. Jednak z biegiem lat człowiek ma coraz mniej czasu i odsuwa niektóre zainteresowania na bok. Ogrywając Inner Voices zauważyłem jak bardzo wyszedłem z wprawy, a moje stalowe nerwy zwiotczały do tekstylnej gąbki, która chłonie w siebie każdą akcję wyłaniającą się z ekranu monitora.

Czy to oznacza, że debiutancka produkcja warszawskiego studia Sigma Games jest, aż tak dobra? Nie, ale też zależy czego oczekujemy. Wiele powieści Stephena Kinga, na których owa gra m.in. się wzoruje, nie wywołuje w odbiorcy przeszywającego strachu, a jedynie uczucie obawy czy lęku. Takie właśnie jest też Inner Voices. Oczywiście nie mogłem powstrzymać się od porównań do innych polskich produkcji, chociażby świetnego Layers of Fear oraz całkiem przyzwoitego Kholat. W tym zestawieniu omawiany tytuł wypada zdecydowanie najgorzej – nie tylko pod względem technicznym, ale także konstrukcyjnym. O tym później.

„W blasku życia zawsze towarzyszą nam cienie śmierci” – S. King

Twórcy sięgają po wałkowany na wiele sposobów, ale sprawdzony temat amnezji głównego bohatera. Nie mam nic przeciwko, o ile prezentowana historia będzie w stanie odpowiednio mnie zaciekawić. Budzimy się w nieznanym miejscu i jak się szybko dowiadujemy – jesteśmy martwi. Opuściliśmy ziemski padół w dosyć niejasnych okolicznościach, a całe nasze życie będziemy stopniowo poznawać z biegiem gry. Skupimy się także na zbieraniu tajemniczych run. Każda z nich odblokuje w pamięci bohatera ważne wspomnienie, które przybliży nas do finału.Naszej wędrówce towarzyszyć będzie tajemniczy „Byt” – mistyczna istota, kierująca Johna po dziwnym świecie. Muszę przyznać, że jest to najbardziej wpadająca w pamięć postać i nie chodzi jedynie o tajemniczość, ale także przekonującą grę aktorską. Osoba podkładająca głos pod głównego bohatera gra bardzo pasywnie, bez wyzwalania większych ekspresji. Słychać to zwłaszcza na samym początku, kiedy John dowiaduje się, że jest martwy. Brzmi to trochę jakby był znudzony i potulnie zgadzał się na wszystkie rewelacje przekazywane przez Byt.

„Niech pan nie ufa temu, co pan słyszy, a tylko w połowie polega na tym, co pan widzi.” – E. A. Poe

Pomimo wykorzystania silnika Unreal Engine 4, oprawa graficzna pozostawia wiele do życzenia. Widać, że twórcy próbowali zmieścić się w małym budżecie, więc nie doświadczymy tutaj wielu wodotrysków, widowiskowych cutscenek czy natłoku skryptów. Inner Voices wita nas skromnie, bez większego wstępu. Po krótkiej rozmowie z Bytem od razu przechodzimy do sedna sprawy, czyli zbierania run, które przydadzą nam się w finalnym etapie gry.

Cała wędrówka ogranicza się do odwiedzania kolejnych pomieszczeń – co najważniejsze, zupełnie ze sobą niepowiązanych. Jesteśmy w niewielkim pokoiku z porozrzucanymi krzesłami, aby po chwili znaleźć się w pokaźnej bibliotece lub nawie kościelnej. Bardzo lubię taki motyw, który sprawił, że pokochałem pierwszą część Silent Hilla oraz Layers of Fear. W Inner Voices element ten posiada także słabą stronę – często trafiamy do tych samych pomieszczeń. Gra nieco naprowadza gracza, gdyż częściej odwiedzamy te miejsca, w których zostało nam coś jeszcze do zrobienia.

Lokacje generowane są na bieżąco, więc przed otworzeniem drzwi musimy chwilę poczekać, aż załadują się wszystkie tekstury. Oczywiście można było pokusić się o lepszą optymalizację, która nie wymusza dodatkowego oczekiwania, ale element ten nie jest zbyt uciążliwy. Zwłaszcza, że gra posiada inne wady – czasami potrafi nieoczekiwanie zamknąć się lub na dobre zablokować bohatera w jakimś kącie. Wtedy niezbędne jest ponowne uruchomienie. Nic to, w porównaniu z beznadziejnym oświetlaniem zebranych dokumentów. Aby przeczytać wszystkie znalezione zapiski, musimy je odpowiednio przybliżyć do siebie. Po zrobieniu tego, latarka nie oświetla górnej części tekstu, co jest niezwykle frustrujące.

„Wspomnienia i możliwości są bardziej przerażające niż rzeczywistość.” – H.P. Lovecraft

Każdy szanujący się horror powinien w odpowiedni sposób utrzymywać gracza w stanie grozy oraz wewnętrznej świadomości, że zaraz może coś wyskoczyć i zrobić nam kuku. Według mnie, taki właśnie był Kholat. Pomimo, że okazji do konfrontacji z przeciwnikami nie było zbyt wielu, to z niepokojem odwracałem się za siebie w celu upewnienia czy odgłosy za moimi plecami są jeszcze świstającym wiatrem, czy już przybrały materialną postać. Inner Voices również próbuje nas przestraszyć na zasadzie „scary jumpów”. Czasami coś nam przemknie przed nosem, czasami usłyszymy niepokojące dźwięki, a czasami drzwi zatrzasną się w najmniej oczekiwanym momencie. Niestety to zbyt mało. Jak już wcześniej wspominałem – niektóre lokacje odwiedzamy po kilka – kilkanaście razy, więc znamy je na wylot. Wiemy, że nic nam w nich nie grozi, a skrypty powtarzają się dokładnie w tych samych sytuacjach.

Twórcy zafundowali nam trochę nieliniowości, więc niektóre przedmioty znajdziemy w nieco innych miejscach, niż np. zrobili to inni gracze. Do tego czeka nas 5 różnych zakończeń. Musimy jednak postawić sobie jedno zasadnicze pytanie – czy chcemy przechodzić grę kilka razy? Ja ukończyłem Inner Voices w nieco ponad 3 godziny i już odczuwałem zmęczenie materiału. Cała gra przebiega w tym samym rytmie, autorzy nie próbowali wprowadzić żadnych urozmaiceń. Samo zakończenie? Pierwsze wyjaśnienie sprawy w pełni by mnie usatysfakcjonowało, jednak autorzy pokusili się o nieoczekiwany zwrot akcji, który ostatecznie wprowadził chaos i okazał się nie do końca czytelny dla mnie.

Plusy

  • z początku w miarę ciekawa fabuła

Minusy

  • oprawa graficzna
  • gra aktorska
  • brak różnorodności
  • błędy techniczne

Ocena

5

Autor: Przemo
Miłośnik przygododówek od najmłodszych lat. Stawiał pierwsze kroki z grami na konsoli Pegasus. Ulubiony styl graficzny to 2,5D, najlepiej utrzymany w mrocznej, pełnej grozy scenerii. Zwolennik kryminałów, kosmosu oraz prac w drewnie.