ON/OFF Targi Elektroniki Użytkowej i Gier22-24 październik 2010 Warszawa – Relacja
Miłe złego początki…
W zasadzie po tym wstępie wiecie już czego się spodziewać w dalszej części tekstu. W zasadzie również to, co napisałam wyżej nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. Komentarze dotyczące tego jak targi ON/OFF prawdopodobnie będą wyglądały pojawiły się natychmiast po opublikowaniu pierwszych informacji prasowych na ich temat. Dodam, że nie były to komentarze przychylne. Gracze protestowali, załamywali ręce i klęli na czym świat stoi. Ja jednak wtedy jeszcze byłam spokojna. Po pierwsze trudno krytykować jakąkolwiek imprezę zanim jeszcze się ona odbędzie. Po drugie owszem, miały to być targi elektroniki użytkowej, ale również gier. Zatem z ciekawością i nadzieją patrzyłam w przyszłość.
Niestety miejsce nadziei wkrótce zajął niepokój. Organizatorzy co i rusz dosyłali nowe informacje prasowe, ale przekaz wszystkich materiałów był jasny. Targi poświęcone będą przede wszystkim sprzętowi audio-wideo i komputerom. Gry miały stanowić tylko niewielki dodatek do całości. Bardzo niewielki dodatek, ale jednak miały być obecne więc nie traciłam ducha. Do momentu, kiedy pierwszego dnia imprezy pojawiłam się na targach. Niczego dobrego nie wróżyła już sama szatnia, która wiała pustkami i, za którą trzeba było zapłacić (sic!), a dalej? Było już tylko gorzej.
Przepraszam, nic nie słyszę!
Jedna hala, niewyobrażalny hałas, jazgot i zgiełk, ponieważ na relatywnie małej przestrzeni starano się pomieścić wszystkie firmy. Kilka z nich miało swoje sceny rywalizujące ze sceną główną i ze sobą nawzajem, jeśli chodzi o ilość generowanych decybeli. Dodajmy do tego głośną muzykę (oczywiście inną na każdym stoisku) i mamy pełen obraz nędzy i rozpaczy. Taki stan rzeczy oznaczał, że albo człowiek godził się na to, że nie usłyszy niczego poza kakofonią dźwięków, albo pozwalał by taki czy inny prowadzący krzyczał mu prosto do ucha. Jeden z dziennikarzy, z którym miałam przyjemność rozmawiać, bardzo trafnie określił sytuację stwierdzając, że „mamy do czynienia z targowiskiem, a nie z targami”.
Widzę też niewiele…
Nic to. Brniemy dalej. Przyjrzyjmy się wystawcom. Szkoda tylko, że nie bardzo jest komu. Całą halę można było obejść w kilkanaście minut. Zatrzymując się przy każdym stoisku i poświęcając parę chwil na to, co było na nim do zobaczenia, po nieco ponad godzinie widzieliśmy już właściwie wszystko. Telewizory (plazmowe, LCD, obsługujące trójwymiar), głośniki, kina domowe, telefony komórkowe, notebooki, tablety, drukarki, karty graficzne, płyty główne, procesory i cały pomniejszy komputerowy osprzęt typu myszki, klawiatury, słuchawki, etc., etc., etc. Wszystkiego można było dotknąć, obejrzeć, przetestować. Fajnie? Nie, bo dokładnie to samo mogę zrobić w pierwszym z brzegu sklepie z elektroniką, przy czym na pewno spotkam tam obsługę bardziej kompetentną niż ta, z którą miałam styczność na targach.
Dla przykładu rozbroił mnie zupełnie Pan na stanowisku Epsona, który na moje pytanie, czy prezentowana drukarka jest mi w stanie wydrukować zdjęcie zapisane w .JPG w określonym rozmiarze odparł, że właściwie to on… nie wie. Że on tu obsługuje tylko trzy ustawiania, że tego nie sprawdzał, że pewnie gdyby drukarka była podłączona do komputera, to tych ustawień byłoby więcej… Ręce mi opadły. To po co było to stoisko ja się pytam? Żeby się sfotografować z hostessą siedzącą na leżaczku na tle tandetnej planszy przedstawiającej morze i wydrukować sobie później to zdjęcie? Może lepiej, żeby to pytanie pozostało retoryczne.
To może chociaż sobie w coś zagram?
Gry. To była moja ostatnia deska ratunku. Przecież tak naprawdę po to tam byłam. Żeby pograć, żeby przetestować nowe kontrolery bez kontrolera no i rzecz jasna, żeby potem Wam o tym opowiedzieć. Niestety z grami nie było wcale lepiej niż z całą resztą. Prawdę mówiąc było nawet gorzej. Po pierwsze stanowiska z grami wcale nie rzucały się tak bardzo w oczy, bo też nie było ich za wiele. 3 CD Projektu (2 dla gry muzycznej Chopin i 1 dla Tron w 3D), 3 Guitar Hero (2 DJ i 1 Warriors of Rock), 3 Kinecta i 5 Wii. Do tego kilka XBoxów (głównie Fable III) jakieś pojedyncze PC do gry w Starcraft II i sporo stanowisk przewidzianych do gry w… Counter Strike. Na dokładkę trochę stanowisk ze ścigałkami, stoisko gier retro i… już. Tyle. Kiedy patrzycie na ten opis może wydawać się sporo, ale kiedy popatrzycie na cyferki, które się w tym opisie pojawiają, to nic tylko siąść i zapłakać.
Mniej więcej w takim stanie ducha byłam kiedy pierwszego dnia targów rozbijałam się po ziejącej pustkami hali. Kręciłam głową z niedowierzaniem i zastanawiałam się, co się stało z PGA? Moje rozważania odłóżmy jednak na bok. Czas w końcu powiedzieć Wam w co grałam i jak się bawiłam.
I like you movin’ movin’!
Kinect. Rozczarowałby mnie kompletnie, dokumentnie i dokładnie, gdyby nie jedna gra, która dała mi nadzieję, że może za jakiś czas coś z tego kontrolera jednak będzie. Fighters Uncaged. Mordobicie z grafiką i muzyką, o których nie warto wspominać, ale zaskakująco dające całkiem sporo przyjemności z rozgrywki. Założenia bardzo proste. Stajesz przed kontrolerem, przed oczami masz takiego czy innego zakapiora z gry i musisz go znokautować zanim on znokautuje Ciebie. Można to tego celu stosować ciosy bokserskie (proste i sierpowe), uderzenia z tzw. bańki, można rozbić głowę przeciwnika o kolano, albo załadować mu serię kopnięć w najczulsze miejsca. Gra radzi sobie przy tym z naszymi rozmaitymi wygibasami całkiem sprawnie. Nie zdarzyło mi się, żeby kontroler odczytał moje kopnięcie, jako lewy sierpowy na przykład. Zdarzyło się natomiast, że wysokie kopnięcie klasyfikowane było jako podcięcie nóg przeciwnikowi, albo też kopnięcie w okolicy kostek, jako kick na korpus. W ogóle jeśli o kopnięcia chodzi, to mam wrażenie, że Kinect odczytuje je dość dowolnie. Drugie zastrzeżenie mam co do czasu reakcji kontrolera. Jeeeeeest zaaaaa woooooolnoooooo. Akurat w grach takich jak bijatyki czas jest bardzo ważny i tu niestety Kinect nie daje rady. Opóźnienia są i to bardzo wyraźne. Trzeba więc w pewien sposób umieć zsynchronizować się z urządzeniem i grać biorąc poprawkę na te opóźnienia właśnie. Co nie zmienia faktu, że sama rozgrywka daje naprawdę masę frajdy i to zarówno samemu grającemu, jak i widowni, która obserwuje delikwenta zaciekle młócącego pięściami powietrze i wykonującego mniej lub bardziej udane kopnięcia. Inna rzecz, że do takiej zabawy trzeba mieć wbrew pozorom całkiem dobrą kondycję.
Na szczęście dla tych, którzy nie budowali formy latami jest nadzieja. Kinect oferuje bowiem również pakiet gier adventure oraz gier sportowych czyli tak naprawdę prostych zręcznościówek. Mamy symulację spływu pontonem (trzeba podskakiwać, kiedy pojawia się przed nami przeszkoda), symulację ping-ponga i siatkówki, możemy również ćwiczyć jogę, albo tresować sympatycznego tygryska. Niestety wszystkie w/w gry mają jedną podstawową wadę. Na dłuższą metę są zwyczajnie… nudne. Zapewne sprawdzą się do rodzinnego grania, albo jako rośmieszacz na imprezach, ale hardcorowi gracze nie znajdą tu nic dla siebie. Sytuację może uratować nieco trening taneczny z niejakim… Michaelem J., ale w tę akurat grę miałyśmy z Kami okazję zagrać nie na Kinect, a na Wii (w czasie prezentacji Kinect na targach build MJ nie był jeszcze gotowy).
Wyginam śmiało ciało!
Zatem jak mi się grało, a właściwie tańczyło do utworów legendarnego Jacko? Świetnie! Ta gra obok Fighters Uncaged to drugie największe pozytywne zaskoczenie targów. Przyznam, że początkowo podeszłam do niej ze sporym dystansem. Obserwowałam innych graczy w akcji i jakoś tak ich poczynania nie wyglądały zbyt zachęcająco. Kiedy jednak zdecydowałyśmy się wreszcie z Kami, żeby spróbować swoich sił okazało się, że na szczęście znacznie lepiej się w to gra, niż mogłoby się początkowo wydawać.
Do dyspozycji było tylko 5 utworów, ale możecie mi wierzyć, że to w zupełności wystarczy, żeby porządnie się naskakać i wylać siódme poty. Założenia rozgrywki znowu bardzo proste. Wybieramy utwór, poziom trudności (na łatwym kopiujemy ruchy jednego z tancerzy, na trudnym samego Michaela), a potem już tylko musimy postarać się jak najwierniej odtworzyć figury taneczne, które widzimy przed sobą na ekranie.
Tyle teorii, a w praktyce… Cóż prawda jest taka, że skoro jest to gra na Wii i skoro obsługujemy ją przy pomocy kontrolera, którego trzymamy w ręce, oznacza to nic innego, jak to, że całą rozgrywkę możemy ukończyć z niezłym wynikiem… siedząc wygodnie w fotelu i wymachując tylko ręką. A to dlatego, że gra odczytuje tylko poprawność gestów, które wykonujemy dłonią trzymającą kontroler. Sytuację ma szansę zmienić ta sama gra na Kinecta. Tam naprawdę trzeba będzie grać całym ciałem, ale tego nie miałyśmy z Kami jeszcze okazji przetestować.
Gry trzeciej generacji kontra gry retro: 0:1*
Bawiłyśmy się za to przy kilku innych grach na Wii z kręglami, ping-pongiem, walką na miecze, wyścigami i Mario Bros na czele. Wrażenia? Cóż było… przyjemnie i nic poza tym. Żadna z tych gier nie stanowiła większego wyzwania. Ot przyjemna rozrywka na kilka chwil, albo leniwe, niedzielne popołudnie z młodszą siostrą lub bratem. Nudziło mi się po jednej partyjce i absolutnie nie wywoływało we mnie syndromu „jeszcze jednego levelu”.
Tutaj nie mogę się powstrzymać, żeby nie wspomnieć o Pani na stoisku Wii, która na moją prośbę o podłączenie kontrolera, który odczytuje nacisk nóg (dzięki czemu można zagrać w skoki narciarskie) zrobiła przerażoną minę i odparła, że ona może spróbować, ale tak właściwie to nie ma pojęcia jak to się powinno podłączać… Po trwających kilka minut iście desperackich próbach podłączenia urządzenia (może trzeba nacisnąć ten guzik, a może zresetować, a może przytrzymać ten klawisz) podziękowałam Pani grzecznie i kręcąc głową z niedowierzaniem oddaliłam się do następnego stoiska.
A konkretnie do niewielkiej przestrzeni, na której zgromadzono takie maszynki jak Amigi i Commodore. To tam spędziłam najwięcej czasu grając w Pac Mana i old schoolowo wyglądającego Mario i to tam… bawiłam się najlepiej. Tak tak. Spróbowałam swoich sił w Mario na Wii z fajerwerkami graficznymi, 3D i kontrolerem wibrującym w rękach i przekonałam się, że ta wersja legendarnego platformera jest zwyczajnie… niegrywalna. Nie potrafię nawet sprecyzować, co z tą wersją było nie tak. Może było za słodko, za kolorowo, za trójwymiarowo, za wibrująco i w ogóle za. A może po prostu te wszystkie „ulepszenia” zabiły klimat oryginału i w efekcie zabrakło tego czegoś? W każdym razie, gdybyście spytali mnie czy lepiej grało mi się w rozmaite gry pokroju TRON czy klasyki retro, to odpowiedź brzmiałaby: retro rządzi!
Choć akurat wspomniany TRON też mogę zaliczyć do pozytywnych zaskoczeń. Może dlatego, że nie spodziewałam się po tej grze… Właściwie niczego się nie spodziewałam. Tymczasem okazało się, że naprawdę świetnie sprawdza się w niej trójwymiar, a rozgrywka oferując, bieg, walkę, jazdę motocyklem, wspinaczkę po ścianach i rozmaite inne ewolucje jest całkiem wciągająca! Tutaj zdecydowanie miałam ochotę na więcej, nawet wtedy kiedy kolejny raz spadałam w przepaść, albo nie potrafiłam wykonać salta w tył, ale trzeba było pamiętać o tym, że za plecami mam kolejkę innych chętnych do spróbowania swoich sił. Trójwymiar to przyszłość zarówno gier, jak i telewizji. Pod warunkiem, że uda się wyeliminować na stałe dwa podstawowe ograniczenia jakim są cena i konieczność korzystania ze specjalnych okularów.
Music Master Chopin prawie jak Guitar Hero
Tyle, że prawie robi różnicę. Mniej więcej taką jak pomiędzy Syrenką i Porsche. To samochód i to samochód, a jeździ się jednak inaczej. Gra muzyczna wydana przez CD Projekt w trzech edycjach (Chopin Classic, Pop i Rock) to inicjatywa godna pochwały. Nie tylko za przybliżanie młodym ludziom muzyki tego znakomitego kompozytora, ale również za aranżację tej muzyki. Miałam okazję zagrać w edycję Rock i z chęcią kupiłabym tę grę dla samej ścieżki dźwiękowej. Właściwie tylko dla niej. Jeśli bowiem o wygląd i mechanizm rozgrywki chodzi, to jest więcej niż marnie. Gra jest zwyczajnie… brzydka.
Możemy się bawić mając przed sobą gryf gitary, albo klawisze fortepianu. Można grać na klawiaturze, albo gitarce, jeśli ktoś ma takową. Problem polega na tym, że jest to kolejna z prezentowanych na targach gier, która była kompletnie niegrywalna. Skupmy się na widoku gitarowym. Mamy progi, mamy nutki, mechanizm dobrze znany z Guitar Hero. Niestety słabo zgrano to, co się dzieje na ekranie, z tym co robimy na kontrolerze. Po pierwsze pojawianie się nutek ma się nijak to tego, co słyszymy w słuchawkach. Po drugie jeśli chcemy „trafiać” w nutki, to musimy wciskać odpowiednie klawisze wcześniej niż wskazywał by na to widok na ekranie. Po trzecie wreszcie brak istotnych różnic w rozgrywce po zdefiniowaniu poziomu trudności. Na poziomie Easy i Hard ekran i rozgrywka wyglądała w zasadzie identycznie.
Ja rozumiem, że jest Rok Chopinowski. Rozumiem, że na fali popularyzowania muzyki tego kompozytora powstał taki projekt. Ba! Ja nie tylko rozumiem, ja popieram całym sercem tego typu inicjatywy! Nie godzę się natomiast na to, żeby realizować je byle jak, na chybcika i dając graczom poczucie, że właściwie chodziło tylko o wyciągnięcie od nich kasy. Szkoda, bo naprawdę można to było zrobić lepiej.
ON/OFF święto graczy czy strata czasu i pieniędzy?
Niestety to drugie. Z resztą tego typu opinie można było usłyszeć z ust samych graczy. Jednorazowe wejście kosztowało 30 złotych. Ochroniarze przejęci rolą potrafili odmawiać ponownego wejścia na halę tym, którzy nieopatrznie ją opuścili, bo akurat mieli ochotę się przewietrzyć. Najciekawsze były występy mima Ireneusza Krosnego oraz odegrane i odśpiewane (!) na żywo aranże z gry Music Master Chopin: Rock. Tylko czy, aby na pewno o to w tych imprezach chodzi?
* W ramach uzupełnienia naszej relacji dodam garść informacji na temat stanowiska gier retro, które udało nam się uzyskać od jednego z jego organizatorów – Pana Tomasza 'Tdc’ Cieślewicza – już po zakończeniu imprezy. Zachęcam do lektury tego mini wywiadu, bo warto przyjrzeć się tej inicjatywie bliżej.
Tdc o serwisie retrogames.pl i zespole obecnym na targach.
Ten serwis dopiero ruszył i nie jest to inicjatywa tylko retrogames.pl. Z tego portalu pochodzi tylko jeden człowiek z naszej ekipy, natomiast głównie wszyscy się skupiamy na Atarionline.pl oraz w serwisach Amigowych. Stoisko było zatem tak naprawdę organizowane przez dwie społeczności retro: Atari i Amigi oraz 1 osobę z retrogames.pl.
Tdc o komputerach dostępnych na stoisku.
Zaprezentowaliśmy 16 stanowisk do grania na komputerach i konsolach retro, aby ci, którzy je pamiętają mogli sobie je przypomnieć, a ci którzy do tej pory ich nie znali mogli zobaczyć jak grało się kiedyś. Jak widać granie w stare gry dziś jest równie atrakcyjne jak 10, 20 czy 30 lat temu. Zaprezentowaliśmy Atari XL/XE, Commodore C-64, ZX Spectrum (Timex), Amigę 600, dwie konsole Atari Jaguar (1992 rok, 64 bit). Były również obecne i uruchomione Amiga 1000 (rarytas, być może jest tylko kilka w Polsce) oraz Amiga 4000 czyli ostatni model tego komputera wypuszczony na rynek przez firmę Commodore.
Tdc krótko o historii komputerów.
Na stoisku świętowaliśmy 25 lat komputerów Commodore Amiga, gdyż w 1985 roku weszła na rynek pierwsza wersja tego komputera czyli Amiga 1000. Niestety nie stała się rynkowym sukcesem, pomimo zaprezentowania zupełnie nowej jakości nieosiągalnej u konkurencji np. komputerach IBM XT/AT czy Apple. Chodzi głównie o okienkowy system operacyjny z wielozadaniowością oraz ze wsparciem multimediów (na poważnie firma Microsoft zaprezentowała ten system dopiero 1995 roku w Windows 95). Dopiero dwa lata później wprowadzenie domowego komputera Amiga 500, stało się sukcesem oraz zaprezentowaniem gier w nowej jakości.
Tdc o dodatkowych atrakcjach oferowanych na stoisku.
Do tego duży nacisk stawialiśmy na przybliżenie starych, ale bardzo barwnych i interesujących czasów osobom, które je pamiętają lub tym które nic o nich nie wiedzą. Dlatego zaprosiliśmy szereg znanych postaci, aby zaprezentowały swoją wiedzę i doświadczenia w cyklu prelekcji. Ich pełną listę można znaleźć poniżej:
11.00 – „Tetris sterowany myślami, interfejsy mózg-komputer na przestrzeni lat” – Grzegorz Gałęzowski (sobota i niedziela)
12.15 – „Legendarne automaty Warszawy połowy lat 80-tych” – Piotr Mańkowski (sobota)
12.15 – „Polska prasa komputerowa połowy lat 90-tych i targi ECTS” – Piotr Mańkowski (niedziela)
13.30 – „Magia gier tekstowych” – Arek Staworzyński
14.45 – „25 lat Amigi – sprzęt, gry, demoscena” – Bartłomiej Dramczyk i inni (sobota i niedziela)
16.30 – „Wielcy bohaterowie gier 8 bitowych” – Arek Staworzyński (sobota i niedziela)
Bardzo jesteśmy dumni, że udało się nam namówić na prelekcję Pana Piotra Mańkowskiego, który niedawno wydał swoją bardzo interesującą książkę o starych i tych nowszych grach pt. „Cyfrowe marzenia”.
Tyle Pan Tomasz. Dziękujemy za podzielenie się z nami tymi informacjami i zachęcamy Was do odwiedzin stron poświęconym grom retro.
Na koniec statystyczne porównanie zeszłorocznej PGA i tegorocznego ON/OFF. Ono chyba najlepiej oddaje czym ta impreza była i w co się przerodziła.
PGA 2009:
– Frekwencja: 28.576
– Ilość firm uczestniczących: 52
– Ceny biletów: 15 zł (jednorazowy), 20 zł (na całą imprezę)
– Powierzchnia: 4 hale
ON/OFF 2010:
– Frekwencja: 5.250
– Ilość firm uczestniczących: 59
– Ceny biletów: 30 zł (jednorazowy), 60 zł (na całą imprezę)
– Powierzchnia: 1 hala